Postanowiłem wyciągnąć wnuczkę na żaglówkę. W tym celu wyczarterowałem maleńki jachcik typu Corvette 600, zaprzągłem do pomocy babcię i wyruszyłem w drogę. Pomysł przemiany wnuczki w jeziorową wilczycę w ciągu tygodnia nie do końca się sprawdził. Sterowanie "na punkt" szybko opanowała ale raczej ją to nudziło i może tego sterowania zebrało się jakieś pół godziny przez tydzień. Tyle o moich dydaktycznych osiągnięciach. Uroków lasów i jezior nie będę tu opisywał. Może jednak ku pamięci zapiszę wrażenia z odwiedzonych przystani
Pierwszą odwiedzoną był wszystkim znany Sztynort. Postój kosztował 50 zł +5 za pobór prądu. W cenie poza wodą na kei ( prawie ) były toalety. Prysznic już dodatkowe 12 zeta.) Cumowanie do muringów z których niektóre były już tylko symboliczne ale tłoku nie było i zacumować się dało. Generalnie oceniam na 4
Następnym portem była stanica ZHP w Węgorzewie. Przed bosmanatem upomnienie, żeby goście ZHP nie wyrzucali śmieci w Kei. Prąd za dodatkową opłatą a sanitariaty? Własnych sanitariatów port nie ma i trzeba się pofatygować do kombajnu na terenie Kei. Wszystko na wrzutowe automaty i na czas, włącznie ze zmywaniem naczyń. No, może kibelka na czas nie odliczają. Trzeba przyznać, że sanitariaty są w przyzwoitym stanie.
Z Węgorzewa płyniemy odwiedzić stare kąty w Róży Wiatrów na Święcajtach.O tej porze roku i tygodnia w przystani luz. Wieczorem zachodzi nieco gości ale tłoku nie robią. Na kei prąd i mooringi do cumowania. Woda i toalety na zboczu górki a prysznic w stałych sanitariatach w głębi ośrodka. Wszystko to w cenie postoju. Przy okazji zamawiamy sobie obiadek w ośrodkowej stołówce - jak zwykle kuchnia w Róży bardzo dobra.
Prognoza zapowiada NW4 więc od razu zakładamy ref na grocie i płyniemy w stronę Kietlic. Wieje rzeczywiście z rozmachem ale Rosa zachowuje się dzielnie. Kietlice oglądamy z oddali, bo stajemy na kotwicy na kawę. Piętrzą się czarne chmury więc uciekamy na foczku na Kirsajty, gdzie ostatecznie ulewa nas dopada, ale znowu kotwica nas ratuje. Kładziemy maszt i po przejściu pod mostem żeglujemy statecznie w północny koniec Darginu gdzie, jak pamiętam, była jakaś przystań. Rzeczywiście przez dziurę w trzcinach widać maszty cumujących jachtów. To Zdorkowo. Podejście jest bardzo płytkie i wymaga całkowitego podniesienia miesza i steru. Zamiast pomostu starannie umocniony brzeg i bojki cumownicze. Jest prąd a woda w sanitariatach (dość skromnych ) po drugiej stronie szosy. Do wieczora zbiera się kilka jachtów ale nie przestaje być zacisznie. Wszystko to za 25 zł z prądem.
Następnego dnia ruszamy półwiatrowym kursem przez Dargin i Kisajno do Zimnego Kąta. Wieje żwawo - wiatromierz pokazuje od 16 do 20 węzłów więc do żeglugi wystarcza nam fok.W Zimnym Kącie stoi sporo jachtów przy licznych tu krótkich pomostach. Jest sprawna choć umiarkowanego standardy toaleta oraz ławy i stoliki osłonięte drewnianymi daszkami. Woda określona jast jako nie nadająca się do picia. Ludzi sporo, są nawet ogniska, ale wieczór i noc są spokojne.
Ostatni dzień to powrót do przystani Netta w Pięknej Górze. Krótki przelot pozwala na uruchomienie samochodu i wycieczkę do Giżycka na obiad i zakup suwenirów przez wnuczkę. Porcik jest maleńki ale doskonale osłonięty ze wszystkich stron. Z naszym maleństwem manewrowanie nie sprawia problemów ale duże maxusy bez steru strumieniowego miały by duże kłopoty. Prąd i woda na miejscu ale do toalety trzeba się przespacerować do sąsiedniego Sailora. Sądząc po ilości rozsianych po krzakach papierów płatne toalety są uważane za szykanę. Dodatkową szykaną jest to, że po wrzuceniu monety trzeba szybko otworzyć drzwi kabiny gdyż zwłoka jest ukarana natychmiastowym ich zamknięciem.
Na Mazurach nie byłem już wiele lat więc zmiany rzucają się w oczy. Nasza 6 metrowa łódka była wyraźnym ewenementem. Królują 24 i 33 stopowe Maxusy i inne podobnej wielkości. Ponadto pływa wiele dużych motorowych hausebotów, czego dawniej się nie widywało. Nowe przepisy pozwalają je prowadzić bez specjalnych uprawnień ale nie zauważyłem z tego powodu jakichś perturbacji. Teoretycznie jachty żaglowe do 7,5m także nie wymagają uprawnień ale czarterodawcy, zapewne z powodu wymagań ubezpieczycieli niechętnie te ułatwienia stosują. Mimo to daje się zauważyć że żeglarstwo jest sztuka trudną, szczególni kiedy wiatr wieje trochę silniej. Klan "grotołazów" króluje na jeziorach. Wnioski? Jeśli z wnuczką to koniecznie potrzebne jest zaprzyjaźnione towarzystwo w stosownym wieku. Jeśli z Babcią, to łódka musi być jednak wyraźnie większa. A Mazury - zawsze malownicze.
|